Czasem nachodzą mnie myśli, aby pozbyć się praktycznie wszystkich rzeczy jakie posiadam. Jest to jeden wielki kontener nieposortowanych odpadów, a jest ich coraz więcej i więcej, wgniatają mnie głęboko w tę śmierdzącą nicość stworzoną z różnorodności tychże śmieci. Brzmi paskudnie i jest paskudnie. Japończycy, Skandynawowie już dawno prezentują nam, iż ład przestrzeni, w której śpimy, jemy, spędzamy znaczną część naszego dnia, a w sumie to i życia, pozwala osiągnąć też ład emocjonalny. Tak łatwo nie ulegamy dekoncentracji przez co mózg działa szybciej, sprawniej, więc można powiedzieć, że wzrasta nasze IQ... Dobra, kończę te speudo-intelektualne wywody. Po prostu próbuję ogarnąć swoją przestrzeń życiową, która jest chaosem. Nie umiem zacząć działać, bo i myśl o sprzątaniu mnie hamuje, a jak prowizorycznie posprzątam to na drugi dzień historia z bałaganem rozpoczyna się na nowo. Koszmar. Proszę wyrzucić do śmietnika 3/4 moich rzeczy, myślę, że wtedy będę szczęśliwsza, bo jakże można mieć poukładane życie żyjąc w zabałaganionym mieszkaniu. W tym wypadku nie muszę wspominać o zawartości mojej głowy, od razu można się domyśleć, że panuje tam wielki nieporządek. Materializm przytłacza, ogranicza, wprowadza stany lękowe (kiedy szczególnie czegoś potrzebujesz, a nie możesz znaleźć, czy to w głowie czy na podłodze). W takim stanie nie można się zrelaksować i nie można funkcjonować.
Potrzebuję pomocy, ale tylko ja mogę sobie ją udzielić.