Co jakiś czas, każdego z nas nachodzi ochota na jakąś zmianę. Mniejsza, większa zmiana ale zawsze wiąże się to z jakimś postanowieniem. Od dłuższego czasu chodził za mną Fitness Gym. Jest to nazwa klubu, który oferuje szereg pewnych zajęć przysługujących się naszej sylwetce.
Bije sobie brawa, bo w końcu tam poszłam. Zajęcie trwało w sumie tyle, co godzinę lekcyjną, jednak tyle wystarczyło. W połowie jednego z ćwiczeń zaczęłam błagac w myślach, aby trenerka zaraz powiedziała: i to by było tyle na dzisiaj. Dochodzę do wniosku, że mam silną wolę, ale razu nie pisnęłam, nie polałam się łzami, ale dzielnie starałam się wykonywać wszystko co trenerka kazała. Wybaczam jej przede wszystkim ze względu na to, że jest moją imienniczką. Nie życzy się źle osobom o tym samym imieniu :P
A teraz od 3 dni czuję jakbym miała wielkiego siniaka na prawym pośladku, o reszcie nie wspomnę. W sumie nic tam nie ma, ale boli tak, że czuję się jakbym dopiero co stoczyła się z jakiegoś stromego wzgórza. Dorobiłam się nawet osobistego internetowego trenera, w postaci kolegi z Wrocławia, który swego czasu sam chodził na siłownię i bardziej czynny tryb życia. Dostałam zadanie, po odbytym treningu a przed snem, porozciągać długie wiązadła aby rankiem móc się jakoś wytoczyć z wyra... Wytoczyć, jakoś się wytoczyłam.
Co prawda, ja stricte na siłownię nie chodzę, a na aerobik ... Po sześciu latach totalnej laby (no prawie, jeden rok w-fu na studiach wiosny nie czyni), wyszłam z postanowieniem poprawy - kondycji. Uwierzcie, jestem na dobrej drodze - zapisałam się na przyszło tygodniowe zajęcia. Z czasem przerzucę się na dwa zajęcia w tygodniu, a może i potem okaże się, że aby umówić się ze mną na pogawędkę trzeba będzie samemu zajrzeć do tegoż Fitness Gymu. Tyle, że na razie chyba za bardzo wychodzę w przyszłość. Póki co, chcąc usiąść na fotelu wykonuję serię ruchów rodem z robocopa, a mając zamiar zejść po schodach muszę się mocno trzymać poręczy :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz